Najpotężniejsza forma działania. Modlitwa w życiu i misji katolików świeckich
Ludmiła Grygiel
Świecki katolik żyje i działa w świecie, ale ostateczna racja jego bycia i działania nie jest z tego świata1. Toteż
nieustannie doświadcza rozdarcia między człowiekiem cielesnym a duchowym (św. Paweł). Aby skutecznie działać,
nie tracąc swej tożsamości, musi znaleźć równowagę między tym, co duchowe, a tym, co cielesne, między życiem
kontemplacyjnym a aktywnym.
Nie jest to utopia, lecz ewangeliczny ideał zrealizowany najpierw przez samego Chrystusa, a potem przez licznych
Jego uczniów. Spośród tych ostatnich warto przypomnieć postać św. Benedykta oraz jego nauczanie, które
uformowało europejski ethos i zadecydowało o wpływie chrześcijaństwa na historię całego świata. Nauczanie to –
wyrażone w haśle ora et labora – zawiera cenne wskazówki dla chrześcijan odpowiedzialnych za historię świata w
Trzecim Tysiącleciu. Można by je krótko streścić w dwóch zdaniach. Ora – to znaczy: wejdź w swoje wnętrze,
zastanów się nad sobą i wyrażaj siebie z całą szczerością i pokorą przed Bogiem, słuchaj uważnie tego, co On do
ciebie mówi, nie odwracaj się nigdy od Niego i zawsze przestrzegaj Jego przykazań. Labora – to znaczy: nie
koncentruj się egoistycznie na swoich przeżyciach, wyjdź poza siebie, idź w świat i rób wszystko, co tylko potrafisz
i co możesz, aby uczynić go lepszym, zachowuj dobre i piękne rzeczy stare, a nowe twórz.
Modlitwa i praca
Synteza modlitwy i pracy – tego, co duchowe i cielesne, wewnętrzne i zewnętrzne – pozwala człowiekowi żyć w
harmonii z Bogiem i z ludźmi, pomaga zaspokoić najskrytsze pragnienia duchowe i codzienne materialne potrzeby.
Innymi słowy pomaga mu zrealizować powołanie do świętości, a zarazem dobrze spełnić misję w świecie. Wszelkie
próby separowania czy przeciwstawiania tych dwóch sfer życia są niezgodne z rzeczywistością i szkodliwe dla
człowieka. Utrata harmonijnej jedności ora i labora stanowi – jak sądzę – główną przyczynę współczesnego
procesu dechrystianizacji. Natomiast ścisła więź aktywności zewnętrznej i kontemplacji pomaga przezwyciężyć
kryzys wiary i uniknąć niebezpieczeństwa jałowego aktywizmu lub neopogańskiego spirytualizmu.
W dzisiejszej epoce, bardziej niż kiedykolwiek przedtem, świeccy znajdują się na pierwszej linii frontu w bitwie o
poszanowanie praw Boga w świecie. Na nich głównie spoczywa obowiązek obrony Boga i świadczenia o Nim.
Codziennie osobiście muszą dokonywać opcji preferencyjnej na rzecz Pana Boga. Ten fundamentalny wybór
gwarantuje zachowanie chrześcijańskiej tożsamości w niechrześcijańskim, a ściślej mówiąc – postchrześcijańskim
środowisku. Wszystkie inne “opcje” są jego naturalną konsekwencją.
Katolicy świeccy działający w świecie, w którym pojawiają się czy wręcz dominują postawy wrogości lub co
najmniej obojętności wobec wartości chrześcijańskich, muszą być duchowo mocni i bogaci. W przeciwnym
wypadku nie będą wiarygodnymi świadkami Chrystusa, lecz jedynie sprawnymi, pobożnymi funkcjonariuszami,
nawet jeśli pracują w urzędach kościelnych lub instytucjach katolickich. Funkcjonariusz może podejmować
rozliczne inicjatywy służące dobru pojedynczego człowieka i całej ludzkości, ale jeśli jego pracy nie towarzyszy
intensywna modlitwa, nie będzie ona miała charakteru chrześcijańskiej misji.
Bez modlitwy – czyli bez tego fundamentalnego aktu wiary – żadna działalność wierzącego nie będzie świadczyć o
Bogu, może nawet oddalać od Niego zarówno tego, który działa, jak i tych, dla których on pracuje. Używając
Norwidowskiej metafory, można by powiedzieć, że praca bez modlitwy nie służy zmartwychwstaniu. Natomiast
jeśli katolicy świeccy będą ludźmi modlitwy, a nie “aktywistami”, jeśli potrafią działać zgodnie z prawdą ich
specyficznej tożsamości – będą przekonywająco głosić Dobrą Nowinę i dawać świadectwo obecności Boga w
świecie. Duchowo ubogi chrześcijanin ulega wpływom złudnych ideologii lub wysługuje się możnym tego świata.
Taki człowiek nie tylko nie ukaże Boga obecnego w historii, ale nawet nie uszanuje boskiej godności osoby
ludzkiej, dla której poświęca swój czas, siły i pieniądze. Duchowo słaby chrześcijanin nie ma odpowiedniej mocy,
aby skutecznie i wytrwale głosić Ewangelię w porę i nie w porę (2 Tm 4,2). Jego aktywność rodzi mało duchowych
owoców, nawet jeśli mówi bardzo mądre rzeczy o Panu Bogu, nawet gdy “załatwia” dużo pożytecznych dla
Kościoła spraw, podejmuje akcje znajdujące pochwałę w oczach świata, oklaskiwane na kongresach i podziwiane
przez media.
Duchowo jałowa działalność christifideles laici jest objawem sekularyzacji Kościoła od wewnątrz. Taka
sekularyzacja zaczyna się w momencie, gdy katolik uzna działalność zewnętrzną za coś ważniejszego niż
“działalność” modlitewną. Wówczas popada w grzech pychy, pragnie czynić wszystko sam, bez pomocy Boga, a
nawet – czynić więcej niż Bóg. Jeśli zaś chrześcijanin odsuwa Boga ma margines życia, to zaczyna się proces jego
osobistej laicyzacji. W naszej epoce, zdominowanej przez laicką mentalność, zachowuje swą aktualność nauka św.
Teresy z Avili, która mówiła swoim duchowym córkom o konieczności zachowania “ducha mężnego”. Radziła im
dzielnie walczyć z wadami i słabościami dla własnego zbawienia oraz dlatego, że ze światem mają do czynienia, a
świat ma bystre oko; niczego im, mogą być tego pewni, nie przepuści, żadna niedoskonałość przed nim się nie
ukryje2. O tym, że również nasz zsekularyzowany świat “ma bystre oko”, świadczy zarówno bezlitosna krytyka
błędów i “niedoskonałości” członków Kościoła, jak i cześć oraz podziw okazywane Matce Teresie z Kalkuty i
papieżowi Janowi Pawłowi II.
Apostolstwo świeckich w trzecim tysiącleciu powinno czerpać inspiracje z apostolskiej działalności wielkich
mistyków, którzy (jak np. św. Katarzyna ze Sieny czy św. Teresa z Avili) idealnie łączyli kontemplację z działaniem,
bardzo dużo pracowali, ale ich głównym “zajęciem” była modlitwa. Tylko dzięki intymnemu nieustannemu
kontaktowi z Bogiem pokonali rozliczne przeszkody i wrogość opinii publicznej, dokonując wielkich rzeczy, które
wpłynęły na bieg historii. Ich sposób pełnienia misji w świecie stanowi cenny wzorzec dla współczesnych
katolików, którzy dzięki osiągnięciom postępu technologicznego zyskali nowe możliwości apostolstwa, a
jednocześnie narażeni są na nowe niebezpieczeństwa. Mogą się przemieszczać i porozumiewać z niespotykaną
dotąd łatwością i szybkością, ale tym trudniej przychodzi im skupić się na modlitwie. Nie rozstają się z
komputerem i telefonem komórkowym, lecz nie zawsze mają przy sobie to, co wielu “ekspertów” życia
duchowego (od św. Ambrożego po Kierkegaarda) nazywało “izbą modlitwy”, czyli duchowe miejsce, gdzie
najbardziej zabiegany człowiek zawsze i wszędzie może się zamknąć sam na sam z Panem Bogiem i pobyć z Nim
choć przez chwilę. Człowiek jest jedynym właścicielem takiej izby; jej posiadanie zapewnia mu duchową
suwerenność, czyni go wolnym od zewnętrznych uwarunkowań i nacisków, gdyż zakorzenia go w tym, co
duchowe, czyli w samym Bogu. Człowiek zakorzeniony w Bogu nie da się zniewolić władcom tego świata, nie
ulegnie wpływom efemerycznych ideologii czy dominujących opinii. W modlitwie człowiek doświadcza swej
wolności i mocy, uświadamia sobie stojące przed nim możliwości suwerennego i potężnego działania. Ten status
człowieka modlącego się opisali niezwykle ekspresyjnie liczni mistycy (np. św. Katarzyna Sieneńska i św. Faustyna)
oraz poeci uwrażliwieni na Transcendencję (np. Norwid i Emily Dickinson).
Można by powiedzieć, że najbardziej skuteczną i najprostszą formą walki z sekularyzacją jest obrona “celi”, w
której mieszka Bóg, czyli obrona tego rysu bytu chrześcijanina, która czyni go żywą i prawdziwą świątynią Boga
(Cezary z Arles). Takiej świątyni nie jest w stanie zburzyć najpotężniejszy władca. A tam, gdzie obecny jest Bóg,
obecne jest chrześcijaństwo. Gdyby nawet zdarzyła się taka sytuacja, że na całym globie ziemskim zniknąłby
wszelki zewnętrzny, materialny znak wiary chrześcijańskiej, ale pozostałaby obecność Boga w duszy choćby kilku
ludzi, świat nie byłby zdechrystianizowany. Ci nieliczni będą przekonującymi świadkami istnienia Boga i
budowniczymi Jego Królestwa, które nie ulegnie zagładzie (Dn 7,14). Potwierdzenie tej prawdy znajdujemy w
historii pierwotnego Kościoła, a także w historii minionego stulecia. Wielu z nas na własne oczy widziało, że wiara
prostych ludzi (przeważnie kobiet), ożywiana nieustanną modlitwą, była iskrą, od której zapłonął potężny ogień
rozprzestrzeniający się na ogromnych terytoriach Związku Sowieckiego i od której rozpoczęła się odbudowa
Kościoła. Moc chrześcijaństwa nie wyraża się w liczbach i nie zależy od bogactwa środków materialnych czy
politycznej potęgi.
Modlitwa stanowi najpotężniejszą i najbardziej owocną formę działalności katolików świeckich. Jest to zarazem
działalność najłatwiejsza, można ją prowadzić zawsze i wszędzie, bez funduszy, rozbudowanych struktur czy
specjalnych warunków. Toteż jest jedynym zajęciem, które chrześcijanie powinni wykonywać stale, przy każdej
sposobności (Ef 6,18). Świeccy zaangażowani w rozliczne formy apostolstwa winni w modlitwie szukać weryfikacji
programów i sił do ich realizacji. W niej otrzymują ogromną moc działania, gdyż angażuje ona zarówno człowieka,
jak i samego Boga. Włączony w tę modlitewną dynamikę człowiek musi jedynie pokornie uznać, że bez Boga nic
nie może uczynić (por. J 15,5), i przyjąć Jego pomoc. Musi też zaakceptować fakt, że duchowa działalność nie
znajduje uznania w oczach świata, często nie jest zauważana, a prawie nigdy – wynagradzana.
Modlitwa jako dialog
Modlitwa jest najprawdziwszym i najbardziej wolnym aktem osoby; aktem, który ją wyraża i formuje. Oto
człowiek, jako byt duchowo-cielesny, staje przed znającym go doskonale Bogiem, a zatem musi być absolutnie
szczery, musi wyzbyć się wszelkiej hipokryzji i sztucznej pozy. Można zatem powiedzieć, że modlitwa objawia
człowiekowi jego samego. Objawia niczym niezatarty ślad Stwórcy na kruchej glinie ludzkiej istoty, przypomina
stwórczy zamysł Boga i uświadamia, że człowiek nieskończenie przekracza człowieka (Pascal). Modlitwa wyraża
nadzieję na osiągnięcie czegoś, co nieskończenie przekracza ludzkie możliwości i ziemską rzeczywistość. Wyraża
właściwe człowiekowi napięcie między tym, co realne, a tym, co możliwe, tym, co posiadane, a tym, co
upragnione, tęsknotę za tym, co nieskończone. Modlitwa objawia w pełni specyfikę ludzkiej kondycji –
dramatyczne, lecz błogosławione rozdarcie między życiem na ziemi a dążeniem ku niebu, życiem w czasie a
przeznaczeniem ku wieczności. Modlitwa świadczy o tym, że egzystencjalnego statusu człowieka nie określa
“bycie ku śmierci” (Martin Heidegger), ale “bycie ku życiu wiecznemu”.
Modlący się człowiek jest podobny do łucznika, który wyrzuca strzały ku celom dla niego niedosięgłym i nawet
niewidocznym. Modlitwa uwalnia człowieka od “światowego determinizmu”, od ograniczenia czasem i
przestrzenią. Sprawia, że człowiek jest istotą dynamiczną, eks-tatyczną, kieruje go bowiem ku Nieskończonemu i
Wiekuistemu. Modlącemu się człowiekowi nie grozi zamknięcie się w narcystycznej autokontemplacji i
chorobliwej autoanalizie.
Modlitwa pomaga dokonywać wyborów dotyczących spraw ostatecznych oraz bardzo konkretnych poczynań,
pomaga przezwyciężać słabości i opierać się pokusom. Słychać w niej wołanie anioła, który jest w każdym
człowieku (Norwid), i odgłosy walki z szatanem, który kusi każdego. Modlitwa tworzy realną więź między Bogiem a
człowiekiem. Oto skończony i niedoskonały człowiek zwraca się do Wiekuistego i Najdoskonalszego, w Nim szuka
zaspokojenia swego pragnienia absolutnego szczęścia.
Modlitwa ma charakter dialogu, jest autentyczną rozmową między osobą skończoną a Osobą Nieskończoną.
Umożliwia wyjście z samotności: człowiek, który ma z kim rozmawiać, nie jest nigdy samotny. Nie można jednak
rozmawiać z abstrakcyjną ideą czy tajemniczą siłą natury. Chrześcijanie są niezwykle uprzywilejowani, gdyż mają
możliwość nawiązania bezpośredniego dialogu z osobowym Bogiem, którego nazywają Ojcem, a mogą to czynić
razem z Jego Synem, który stał się człowiekiem i wszedł w historię ludzkości.
Prawdziwy dialog polega nie tylko na mówieniu, ale i na słuchaniu, a – w przypadku dialogu z Bogiem – ze strony
“ludzkiego” rozmówcy winno przeważać słuchanie. Nie oznacza to wcale, że człowiek ma stać przed Bogiem jak
zastraszony poddany, który czeka na rozkazy absolutnego władcy. W modlitwie należy przyjąć postawę uległości,
podyktowaną totalnym zawierzeniem Miłosiernemu Ojcu, który przygotował dla każdego niepowtarzalny plan,
zapewniający wieczne szczęście. Człowiek prowadzący modlitewny dialog z Bogiem jest absolutnie wolny, gdyż
Bóg nie narzuca niczego, jak to się często dzieje w przypadku międzyludzkich relacji. Chociaż Bóg czyni
nieporównanie więcej niż człowiek, to jednak nie żąda upokarzającej bierności i ślepego posłuszeństwa.
Współczesnemu człowiekowi niełatwo przychodzi prowadzić modlitewny dialog z Bogiem, zatracił bowiem
umiejętność milczenia, cierpliwego słuchania. Musi zatem bardzo się starać, by nie zarzucać Boga lawiną słów,
natarczywych próśb; musi unikać monologu, gdyż rozmowa z samym sobą nie jest modlitwą. Gdy dzisiaj człowiek
staje przed Bogiem, nie ma trudności z wysłowieniem się, bo jest zazwyczaj bardzo elokwentny, nie ma trudności
w znalezieniu obiektu prośby, bo ma bardzo dużo potrzeb. Natomiast trudno mu zamilknąć i czujnie nasłuchiwać
odpowiedzi Boga. Tymczasem Bóg nie chce usłyszeć “wykazu” naszych potrzeb, ale pragnie poprzez modlitwę
oczyścić nasze pragnienia, chce przygotować nas do przyjęcia tego, co postanowił nam dać, a przecież daje nam
często to, o co nawet nie ośmielamy się prosić. Doskonałość modlitwy mierzy się umiejętnością słuchania i
przyjmowania daru. Dążący do doskonałości człowiek stara się, aby modlitwa stała się jego uchem, czujnym i
niezawodnym, słyszącym wszystko, co Pan powie3.
Modlitewny dialog z Wszechmocnym nie ma w sobie nic z uroczystej celebracji, jest zwykłym epizodem
codziennego życia, świadczy o obecności Wiekuistego w świecie i Jego działaniu w doczesnej historii. Codzienna
modlitwa uświadamia człowiekowi nieustanną gotowość Boga do przyjścia mu z pomocą. Bóg jest zawsze blisko,
ilekroć Go wzywamy (Pwt 4,7). Właśnie dlatego chrześcijanie mają prawo modlić się o najbardziej banalne rzeczy,
prosić o materialne, “światowe” dobra. Modlić się – to znaczy zwierzyć się Bogu ze wszystkich kłopotów nie po to,
żeby się od nich uwolnić, ale żeby porozmawiać o nich z Miłosiernym Ojcem, z ufnością prosić Go o pomoc i
zawierzyć Mu “wszystkie nasze dzienne sprawy”.
W ostatnich latach dyskutuje się dużo na temat metod modlitwy, mówi się wręcz o “technice” modlitwy. Taka
dyskusja z pewnością ożywia zainteresowanie modlitwą i mobilizuje do głębokiej refleksji nad istotą życia
duchowego. Często jednak przynosi skutki niebezpieczne dla harmonijnego życia modlitwy. Pierwszym z nich jest
przywiązywanie zbyt dużej wagi do metody, do słów czy gestów, a zaniedbywanie elementu ściśle duchowego,
wewnętrznego nastawienia, który można by nazwać postawą modlitewną, “duchem modlitwy”. Skupienie się na
metodzie grozi popadnięciem w nawyk, w rutynę, która tłumi spontaniczną szczerość i oryginalność modlitwy.
Przesadne znaczenie przypisywane metodzie wynika czasem z tego, że traktuje się modlitwę jako jedną z technik
terapeutycznych, a nie jako “język” rozmowy z Bogiem i narzędzie zjednoczenia z Nim.
Aby modlitwa wyrażała prawdę osoby, musi wypływać z serca modlącego się człowieka, a nie z rozumowego
dyskursu nauczyciela, chociażby był mądrym i świętym człowiekiem. Każdy wierny potrzebuje duchowego
kierownika, ale nie może być wiecznym uczniem w szkole modlitwy, powtarzającym mechanicznie pewne gesty
czy wyuczone formułki. Wiedza o modlitwie nie zawsze pomaga się modlić. Panu Bogu nie zaimponuje żaden
erudyta. W modlitwie nie zdaje się egzaminu ze swych umiejętności intelektualnych, ale wyraża się samego siebie,
najskrytsze pragnienia i największe rozterki. Chrześcijanin wie, że musi stale doskonalić swoją modlitwę, ale
jednocześnie wie, że gdy nie umie się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach,
których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26). Sam Duch Święty wystarczy.
Chrześcijaństwo w odróżnieniu od sekt czy religii orientalnych pozostawia dużą swobodę modlącemu się
człowiekowi. Chrystus nie założył szkoły modlitwy ani nie “opracował” jakiejś ściśle określonej modlitewnej
metody. Zostawił nieliczne, ale bardzo istotne wskazówki. Radził np., żeby się modlić w ukryciu, w skupieniu, nie
być gadatliwym (por. Mt 6,6-7). Częściej się modlił, niż mówił o modlitwie. Zatem Jego uczniowie nie powinni
tworzyć coraz to nowych teorii, lecz po prostu dużo się modlić, nie przywiązując zbytniej wagi do zewnętrznych
form. Same gesty nie konstytuują aktu modlitwy, bo przecież i wielbłądy klękają; także ci, którzy kroją cebulę,
płaczą (Giuseppe Papini). Modlitwa jest głosem serca, a nie recytacją wyuczonego tekstu. Chrześcijaństwo nie jest
religią pozorów i teatralnych gestów.
Modlitwa jako narzędzie formacji
Modlitwa stanowi niezbędny warunek harmonijnego duchowego rozwoju chrześcijanina oraz realizacji jego
powołania do świętości. Pan Bóg jest genialnym i wszechstronnym wychowawcą. Posługuje się również modlitwą,
aby prowadzić człowieka przez życie na sposób boski, to znaczy czasem surowy, najczęściej niezrozumiały, ale
troskliwy i pełen miłości. Poprzez modlitwę wychowuje człowieka do posłuszeństwa w duchu wolności i uczy go
pokornego uznania swych ograniczeń, a zarazem dumnego poczucia swej wielkiej godności.
Charakter dialogiczny modlitwy czyni ją uprzywilejowanym narzędziem integralnej formacji osoby stworzonej z
miłości i przeznaczonej do komunii z innymi osobami i z Bogiem. Każda modlitwa jest znakomitą lekcją relacji
międzyludzkich; uczy dialogu i przygotowuje do różnych form życia wspólnotowego.
Modlitwa wyrabia umiejętność słuchania i zrozumienia Boga oraz innych ludzi. Doskonała postawa modlitewna to
postawa otwarcia na przyjęcie daru, to wysiłek słuchania i zrozumienia tego, z którym prowadzi się dialog. Bez
wysłuchania nie ma zrozumienia i miłowania. Modlitwa, która jest “uchem” zdolnym usłyszeć Boga, pozwala Go
lepiej poznać. Stanowi zatem pomoc dla rozumu w pojmowaniu prawd wiary, a jednocześnie przypomina o
nieracjonalnym komponencie życia wiary. Modlitwa wychowuje człowieka do poprawnego “zachowania się”
wobec Tajemnicy – poucza, że nie wszystko można zrozumieć; że nie wszystko, co da się zrozumieć, można
przekazać; nie wszystko, co uzna się za potrzebne, można zrealizować.
W modlitwie człowiek doświadcza owocności nie-działania, użyteczności nie-czynienia. Modlitwa pomaga znosić
w sposób dojrzały klęski i niepowodzenia, zrozumieć, że nie każdy projekt może być zrealizowany i nie każde
przedsięwzięcie musi przebiegać zgodnie z przewidywaniami. Chroni zatem przed egoistycznym protagonizmem,
jaki zagraża świeckim odnoszącym sukcesy w apostolskiej działalności. Stanowi skuteczne narzędzie w procesie
duchowego doskonalenia się, polegającego m.in. na ogołoceniu się z własnych przywiązań, na wyzbyciu się
wszystkiego, co przeszkadza Bogu zamieszkać w duszy.
Jedną z głównych cech doskonałej postawy modlitewnej jest akceptacja możliwości niespełnienia zanoszonych
próśb. Pogodzenie się z tym, że Pan Bóg nie realizuje naszych planów wyrażonych w modlitwie, nie oznacza wcale
uznania, że nas nie słucha. Tę tajemniczą i bolesną sytuację genialnie scharakteryzował św. Augustyn w opisie
sceny rozstania z matką przed wyjazdem do Rzymu. Po wielu latach zrozumiał Boży zamysł: Ty [Boże], głęboko
rzecz ujmując i wysłuchując prawdziwej treści jej życzenia, pominąłeś to, o co wówczas prosiła, aby ze mną
uczynić to, o co Ciebie prosiła zawsze [podkr. – L. G.]4. Modlitwa uczy trudnej sztuki zawierzenia i akceptacji daru
nieproszonego i niechcianego, ale darmo danego przez Kogoś, kto nas ogromnie miłuje i doskonale wie, czego
nam najbardziej potrzeba.
Modlitwa, szczególnie medytacja i kontemplacja, ukazuje wielką wartość milczenia i ciszy, niezbędnie potrzebnych
do “nawiązania” kontaktu z Bogiem i poznania własnej tożsamości. Milczenia i ciszy szczególnie potrzebują
współcześni ludzie, otumanieni szumem informacyjnym i ogłuszeni kakofonicznym hałasem, wdzierającym się
nawet do kościołów. Milczenie nie jest jałową pustką, przestrzenią i czasem bez dźwięków i słów, lecz raczej
mentis silentium (św. Bonawentura), wysiłkiem nasłuchiwania głosu Boga i medytowania nad Jego słowami. Taka
pokorna bierność wzbogaca serce i umysł, pozwala ułożyć w harmonijną symfonię usłyszane dźwięki. Uświadamia,
że słowa modlitwy są jedynie zarysem “prawdziwej treści życzeń”, konturem milczenia bogatego w niewyrażalne
treści, czyli takiego milczenia, które nie jest pustką, lecz pełnią.
Modlitwa uwielbienia i adoracji objawia drogocenną wartość bezinteresowności, wychowuje człowieka do
składania ofiary, do ofiarowania wielkich rzeczy i małych przyjemności, a także całego siebie. Postawa gotowości
do ofiary stanowi gwarancję powodzenia każdej działalności, a szczególnie działalności apostolskiej, która jest
swoistą formą ofiary. Apostolstwo wymaga wyrzeczenia się siebie i pokornego uznania, że to sam Bóg jest
głównym inspiratorem i “wykonawcą”.
Modlitwa wstawiennicza wyrabia poczucie odpowiedzialności za innych, gdyż uświadamia chrześcijanom ich
niezwykłe możliwości działania oraz ciążącą na nich odpowiedzialność za najbliższych im ludzi, ale także za cały
Kościół i świat. Po długiej i żarliwej modlitwie s. Faustyna wyznała: W tych chwilach zdaje mi się, że cały świat ode
mnie zależy (“Dzienniczek”, 870). Modlitwa wstawiennicza, stanowiąca jeden ze sposobów udzielania pomocy
Bogu w Jego zbawczym dziele, przypomina istotną prawdę wiary: modlitwa i ofiara nielicznych przyczynia się do
zbawienia wielu. Ukazuje ogromną skuteczność aktywności duchowej człowieka wierzącego, który nie może
pozostać obojętny wobec istnienia zła na świecie i potrzeb współczesnych mu ludzi. Aby wpływać na bieg historii,
nie musi wcale posiadać dużej władzy politycznej czy bogatych zasobów ekonomicznych. Musi zawrzeć sojusz z
Panem historii, który pragnie razem z ludźmi współtworzyć historię świata. Żaden naukowiec nie potrafi zbadać i
napisać historii tej współpracy dokonującej się w zamkniętej “izbie modlitwy”. Niektóre zauważalne gołym okiem,
a naukowo niewytłumaczalne skutki potwierdzają jej realność i pozwalają się domyślać jej intensywności.
Niezmiernie wymownym przykładem takiego bosko-ludzkiego sojuszu w tworzeniu historii jest świadectwo Etty
Hillesum, zlaicyzowanej, lecz spragnionej Boga Żydówki, która w 1942 r. w amsterdamskim getcie, przed
wyruszeniem do Oświęcimia – czyli w czasie i miejscu uznanym przez wielu za czas i miejsce milczenia Boga – za
główny cel swego działania uważała obronę obecności Boga w niej samej i w innych ludziach. Pozbawiona
jakichkolwiek środków materialnych i możliwości działania, pragnęła czynić wielkie rzeczy dla ludzi, broniąc ich
godności, ale pragnęła bronić też samego Boga. Prowadziła z Nim nieustanny dialog, zwracając się do Niego w taki
sposób: widzę coraz wyraźniej, że Ty nie możesz nam pomóc, to my Ciebie musimy wesprzeć, dzięki czemu sami
sobie przyjdziemy z pomocą [.], uświadamiam sobie coraz dobitniej, że nie potrafisz nam pomóc, za to my musimy
wesprzeć Ciebie, a tego domu w nas, w którym mieszkasz, powinniśmy bronić aż do końca [podkr. – L. G.]5.
Wiemy dziś, że pragnienie Etty Hillesum podzielali liczni świadkowie Chrystusa, m.in. jej ochrzczona rodaczka
Edyta Stein i polski franciszkanin Maksymilian Kolbe. Byli oni nie tylko świadkami, ale i współpracownikami Boga,
obrońcami Jego obecności w czasach bezbożnego terroru. Dzięki nim Bóg miał swój dom nawet na nieludzkiej
ziemi.
Modlitwa Kościoła
Modlitwa wychowuje do życia w Kościele i pogłębia chrześcijańską świadomość katolików. Eklezjalny charakter
modlitwy pozwala lepiej zrozumieć Kościół (sentire cum Ecclesiae) i wyrabia “zmysł Kościoła” (sensus Ecclesiae),
który stanowi ważny rys tożsamości chrześcijańskiej.
Każda modlitwa jest aktem osobowym, jedynym i niepowtarzalnym, a jednocześnie – jak kropla w oceanie – jest
włączona w modlitwę całej wspólnoty kościelnej. Każda modlitwa złożona w “skarbcu Kościoła” (s. Faustyna)
zostaje wykorzystana, służy temu, kto jej najbardziej potrzebuje. Wszyscy wierni mają dostęp do tego skarbca i
mogą korzystać z jego nieskończonych i tajemniczych bogactw. Św. Teresa z Lisieux niedługo przed śmiercią
wyznała: Nieraz myślałam, że wszystkie łaski, które otrzymałam, zawdzięczam być może błaganiom jakiejś ukrytej
duszy, którą poznam dopiero w Niebie6. Wierzący mogą być pewni, że zawsze ktoś za nich się modli. Św. Ambroży
pouczał: Kiedy każdy modli się tylko za siebie, mniej łaski otrzymuje grzesznik, niż ten, kto wstawia się za innymi.
Kiedy natomiast pojedynczy wierni modlą się za wszystkich, wszyscy modlą się za każdego. [.] Jeżeli modlisz się za
wszystkich, wszyscy będą modlić się za ciebie. Wśród wszystkich bowiem jesteś także i ty7.
Każda modlitwa osobista jest włączona w owo mirabilium commercium, we wzajemną, bezinteresowną pomoc
modlitewną, stanowiącą źródło nadziei i mocy całej wspólnoty kościelnej i poszczególnych wiernych. Fakt, że
modlitwa indywidualna jest zarazem modlitwą Kościoła, przydaje jej mocy i skuteczności. Każda prawdziwa
modlitwa – pisała Edyta Stein – czegoś w Kościele dokonuje. Można powiedzieć, że to sam Kościół się modli, gdyż
modli się żyjący w nim Duch Święty, który w każdej poszczególnej duszy “przyczynia się za nami w błaganiach,
których nie można wyrazić słowami” (Rz 8,26)8.
Kościół czerpie siłę z modlitwy swoich członków, dzięki której potrafi przetrwać nawet w czasach okrutnych
prześladowań. Jednocześnie stanowi oparcie dla poszczególnych chrześcijan, pomagając im pokonywać różne
trudności i przeszkody w życiu osobistym, wspólnotowym oraz w apostolskiej misji w świecie.
Wspomnijmy niektóre tylko formy modlitwy zalecane i odmawiane przez Kościół, które formują wiernych i
określają ich tożsamość. Modlitwa za zmarłych objawia eschatologiczny wymiar bytu chrześcijanina. Poucza, że
można i trzeba pomagać tym, którzy nie potrzebują już ani chleba, ani miejsca pracy. Modlitewna prośba o
wstawiennictwo świętych jest wyrazem czysto duchowej, niemniej bardzo realnej i pomocnej więzi łączącej
członków Kościoła. Objawia jego ponadczasowy charakter. Fakt, że modlący się dzisiaj i teraz może prosić i
otrzymać pomoc chrześcijanina żyjącego nawet przed tysiącem lat, przygotowuje do wieczności, pozwala
zakosztować już na ziemi niebiańskiego szczęścia życia we wspólnocie, w której nie ma zawiści ani walki o wpływy.
Modlitwa wyraża drzemiącą w każdym człowieku tęsknotę za niebem, gdzie nie spotkamy już obojętnych spojrzeń
– zapewnia św. Teresa z Lisieux – bo wszyscy święci będą sobie coś nawzajem zawdzięczać9.
Kościół zachęca też do wspólnego odmawiania modlitwy, co nie odbiera jej charakteru osobistego dialogu.
Modlący się wspólnie chrześcijanie nie stoją przed Bogiem jako bezimienna masa, ale jako wspólnota osób
suwerennych i niepowtarzalnych. Pan Bóg zna ich po imieniu, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje
(Ap 2,17). Różnorakie formy modlitwy wspólnotowej ukazują rolę modlitwy w życiu pojedynczej osoby i całej
wspólnoty. Modlitwa liturgiczna odzwierciedla ciągłość trwania wspólnoty kościelnej, czyli owej metahistorycznej
wspólnoty obejmującej ludzi modlących się wczoraj i dziś. Jest lekcją właściwej Kościołowi historii “wiecznego
trwania”, która uczy wiernej i bezinteresownej pamięci. Kościół w codziennej Mszy św. wspomina swoich
członków żywych i zmarłych; do końca czasów będzie pamiętał o Felicycie, Agacie, Klecie, Anastazji i wielu, wielu
innych, o których już nikt nie pamięta. Modlitwa liturgiczna uczy wolnej od egoizmu troski o wiekuistą przyszłość,
zobowiązuje do odpowiedzialności za zbawienie nawet tych, których osobiście nie znamy i którym według
“światowych” kryteriów oceny nic nie jesteśmy dłużni. Bezinteresowność takiej modlitewnej aktywności
wychowuje do szczodrobliwości i wspaniałomyślności w każdej innej formie działania w Kościele i w świecie.
Ludmiła Grygiel
_______________________________
Ludmiła Grygiel – eseistka i tłumaczka (m.in. listów i modlitw św. Katarzyny ze Sieny). Autorka książek o mistyce
św. Faustyny (ostatnie wydanie to “Zawierzyć Bożemu Miłosierdziu”, Znak, Kraków 2000). Audytorka na Synodzie
Biskupów dla Europy w 1999 r. Od 1980 r. mieszka w Rzymie.
1 Jest to skrócona wersja referatu wygłoszonego w listopadzie 2000 r., podczas Światowego Kongresu Laikatu w
Rzymie, zorganizowanego przez Papieską Radę ds. Świeckich w ramach obchodów Roku Jubileuszowego.
2 Św. Teresa od Jezusa, “Droga doskonałości”, 3,4, w: “Dzieła”, Kraków 1987, t. 2, s. 20.
3 Roman Brandstaetter, “Hymn do modlitwy”, w: “Księga modlitw”, Poznań 1985.
4 Św. Augustyn, “Wyznania” V, 8, przeł. Zygmunt Kubiak, Warszawa 1982.
5 Etty Hillesum, “Przerwane życie. Pamiętnik 1941-1943”, tłum. Iwona Piotrowska, Kraków 2000, s. 160.
6 Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, “Rady i wspomnienia”, w: “Dzieje duszy”, Kraków 1988, s 311.